Spędziliśmy tu 2 dni (6-7/10).
Miejsce nie jest szczególnie urokliwe, w porównaniu do dwóch poprzednich nad
jeziorem. Miłych wrażeń dostarczyło nam jednak samo miejsce, w którym się
zatrzymaliśmy, prowadzone przez przesympatycznego starszego pana Zygmunta z RPA
o niemieckich korzeniach. Wiele czasu spędziliśmy więc w naszym hotelu
stylizowanym na łódź, ciesząc się przepysznym jedzeniem - gołąbki wołowe w
słodkim sosie musztardowym i żółtym tajskim ryżem nadziewane rodzynkami,
podawane z krojonymi w plasterki bananami i innymi warzywami oraz schabiki
wieprzowe (pierwsza wieprzowina od wyjazdu;) ) w sosie bananowym z makaronem w sosie z orzeszków ziemnych z
pietruszką ;) Całkiem nowe i niezwykle ciekawe połączenia smaków. Generalnie podczas tej podróży bardzo się
rozwijamy kulinarnie. Jesteśmy otwarci na nowe smaki i gastronomiczne
doświadczenia. Co najciekawsze, jemy bardzo wiele dostępnych u nas i
powszechnie używanych warzyw i innych składników, ale przygotowywanych w
absolutnie inny i znacznie ciekawszy sposób.
Po przyjeździe do Khotakota
powiedziano nam, że są tam 2 wolontariuszki z PL, na placówce przy kościele
rzymsko katolickim. Spodziewaliśmy się, że pewnie wcale nie są z Polski, tylko
z Holandii. Notorycznie bowiem miejscowi mylą nasze pochodzenie – Poland – Holland.
Jak się potem okazało dziewczyny były z Niemiec :) Przekonaliśmy się zaś o tym
udając się do tej placówki w niedzielę. Zajeżdżając pod kościół zobaczyliśmy,
iż jest to misja salezjańska, więc bardzo znajoma. :) Zajęliśmy miejsca w cieniu, cała
uroczystość odbywała się bowiem na dworze i czekaliśmy cierpliwie rozpoczęcia
mszy. Spodziewaliśmy się, że będzie bardzo kolorowo, radośnie, różnorodnie i
długo :) Nie spodziewaliśmy się co prawda, że aż tak długo…4 godziny!!! :)
Bardzo miłą niespodzianką było natomiast, że jednym z księży okazał się być
nasz znajomy ks., Polak, będący prowincjałem za czasu pobytu Piotrka w
Zimbabwe. On też od razu nas rozpoznał i zaprosił na herbatę na wieczór. Miło
było po prawie 1.5 miesiąca pogadać z kimś innym po polsku na żywo.
Podróżując tak już kilka dni po
Malawi odbyliśmy sporo rozmów na temat sytuacji w kraju, wiele też już sami
zaobserwowaliśmy. Mianowicie, sytuacja jest znacznie gorsza niż 2 lata temu.
Poprzedni prezydent Malawi zaczął pod koniec swej kariery (życia) bardzo
rozrzutnie wydawać fundusze narodowe i niezbyt sprawnie
zarządzać krajem. W związku z czym nastąpił znaczny wzrost inflacji i drastyczne
pogorszenie sytuacji gospodarczej. Ceny większości towarów i usług wzrosły, a
paliwo na stacjach jest towarem delikatesowym ;/ Wykazywał tendencje właściwe
większości wieloletnich prezydentów-dyktatorów innych krajów afrykańskich,
prowadząc kraj do upadku. Tylko jednego dnia usłyszeliśmy, że „na szczęście”
oraz „dzięki Bogu” prezydent ten zmarł ;) Zastąpiła go pierwsza w Afryce prezydent
kobieta - Joyce Banda, przed którą teraz ciężka i długa praca odbudowy kraju.
Póki co, rokuje ponoć całkiem nieźle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz