czwartek, 11 października 2012

Khotakota


Spędziliśmy tu 2 dni (6-7/10). Miejsce nie jest szczególnie urokliwe, w porównaniu do dwóch poprzednich nad jeziorem. Miłych wrażeń dostarczyło nam jednak samo miejsce, w którym się zatrzymaliśmy, prowadzone przez przesympatycznego starszego pana Zygmunta z RPA o niemieckich korzeniach. Wiele czasu spędziliśmy więc w naszym hotelu stylizowanym na łódź, ciesząc się przepysznym jedzeniem - gołąbki wołowe w słodkim sosie musztardowym i żółtym tajskim ryżem nadziewane rodzynkami, podawane z krojonymi w plasterki bananami i innymi warzywami oraz schabiki wieprzowe (pierwsza wieprzowina od wyjazdu;) ) w sosie bananowym  z makaronem w sosie z orzeszków ziemnych z pietruszką ;) Całkiem nowe i niezwykle ciekawe połączenia smaków.  Generalnie podczas tej podróży bardzo się rozwijamy kulinarnie. Jesteśmy otwarci na nowe smaki i gastronomiczne doświadczenia. Co najciekawsze, jemy bardzo wiele dostępnych u nas i powszechnie używanych warzyw i innych składników, ale przygotowywanych w absolutnie inny i znacznie ciekawszy sposób.
Po przyjeździe do Khotakota powiedziano nam, że są tam 2 wolontariuszki z PL, na placówce przy kościele rzymsko katolickim. Spodziewaliśmy się, że pewnie wcale nie są z Polski, tylko z Holandii. Notorycznie bowiem miejscowi mylą nasze pochodzenie – Poland – Holland. Jak się potem okazało dziewczyny były z Niemiec :) Przekonaliśmy się zaś o tym udając się do tej placówki w niedzielę. Zajeżdżając pod kościół zobaczyliśmy, iż jest to misja salezjańska, więc bardzo znajoma.  :) Zajęliśmy miejsca w cieniu, cała uroczystość odbywała się bowiem na dworze i czekaliśmy cierpliwie rozpoczęcia mszy. Spodziewaliśmy się, że będzie bardzo kolorowo, radośnie, różnorodnie i długo :) Nie spodziewaliśmy się co prawda, że aż tak długo…4 godziny!!! :) Bardzo miłą niespodzianką było natomiast, że jednym z księży okazał się być nasz znajomy ks., Polak, będący prowincjałem za czasu pobytu Piotrka w Zimbabwe. On też od razu nas rozpoznał i zaprosił na herbatę na wieczór. Miło było po prawie 1.5 miesiąca pogadać z kimś innym po polsku na żywo.
Podróżując tak już kilka dni po Malawi odbyliśmy sporo rozmów na temat sytuacji w kraju, wiele też już sami zaobserwowaliśmy. Mianowicie, sytuacja jest znacznie gorsza niż 2 lata temu. Poprzedni prezydent Malawi zaczął pod koniec swej kariery (życia) bardzo rozrzutnie wydawać  fundusze narodowe i niezbyt sprawnie zarządzać krajem. W związku z czym nastąpił znaczny wzrost inflacji i drastyczne pogorszenie sytuacji gospodarczej. Ceny większości towarów i usług wzrosły, a paliwo na stacjach jest towarem delikatesowym ;/ Wykazywał tendencje właściwe większości wieloletnich prezydentów-dyktatorów innych krajów afrykańskich, prowadząc kraj do upadku. Tylko jednego dnia usłyszeliśmy, że „na szczęście” oraz „dzięki Bogu” prezydent ten zmarł ;) Zastąpiła go pierwsza w Afryce prezydent kobieta - Joyce Banda, przed którą teraz ciężka i długa praca odbudowy kraju. Póki co, rokuje ponoć całkiem nieźle.
  

  



Nawet tu ma zasieg ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz