piątek, 5 października 2012

Malawi – ,,The Warm Heart of Africa”


Nazywają swój kraj ,,Ciepłym Sercem Afryki” i jest to określenie jak najbardziej uzasadnione. To wprost nie do pojęcia, jak po przejściu przez most oddzielający Malawi od Tanzanii, zmienia się mentalność miejscowych! Ludzie są bardzo przyjaźni. I nie jest to tylko nasze zdanie. Rozpisują się o tym także przewodniki - Malawijczycy mają opinię najprzyjaźniejszych ludzi w Afryce. Nikt tu się zanadto nie stresuje, na wszystko jest czas, a przede wszystkim na rozmowę i przyjemności. Wszelkie działania przepełnia spora dawka humoru i spokoju. Nawet policjanci na blokadach drogowych (wszędzie w Afryce są takie w celu zwiększenia poczucia bezpieczeństwa) są mili, skorzy do rozmów, żartów, a nas za każdym razem pytali czy wszystko u nas ok. Takie mają po prostu usposobienie.
Ten nieduży kraj zamieszkuje niewiele ponad 13 milionów ludzi, z czego prawie połowa jest poniżej 15-ego roku życia. Głównym ,,żywicielem” narodu jest jezioro Niasa (Malawi)- ponad 70% białka tu spożywanego. Jest też tańszą alternatywą transportu, przedmiotem zainteresowania turystów, miłośników nurkowania i sportów wodnych. Znajdujące się w centralnym odcinku Wielkiego Rowu Zachodniego jezioro zajmuje ponad 30% powierzchni kraju i jest jednym z najgłębszych jezior na Ziemi, trzecim co do wielkości jeziorem Afryki, a jedenastym świata. W jego wodach występuje najwięcej gatunków ryb spośród wszystkich śródlądowych zbiorników wodnych (ponad 600), z czego zdecydowana większość to gatunki endemiczne. Średnia roczna temperatura wody przy powierzchni to 25 st. C.
Nasza przygoda w Malawi zaczęła się od urzędu imigracyjnego na granicy. Otóż tam nie ma możliwości, aby dostać wizę. Powinniśmy to załatwić przed wjazdem do kraju. Wiedzieliśmy natomiast, że jeśli się ładnie pogada, to dostanie się kwitek, z którym później trzeba w ciągu 5 dni udać się do urzędu imigracyjnego po wizę. I tak też się stało. Już z ,,kwitkiem” pojechaliśmy do najbliższego miasta, w którym jest urząd imigracyjny- Mzuzu. Jako że było niedzielne popołudnie, musieliśmy poczekać do dnia następnego. W znalezieniu miejsca noclegowego pomógł nam przez nas zagadnięty George (miejscowy). Wieczorem obwiózł nas również po mieście, pokazał ciekawe miejsca i wskazał dobrą restaurację na kolację. Pierwszy raz ktoś zrobił dla nas ,,tyle” za darmo, nie oczekując niczego w zamian oprócz towarzystwa i rozmowy. Malawi ;)
 Nazajutrz byliśmy w urzędzie już o godz. 8.05 i powitał nas widok prawdziwych tłumów, które nie mieściły się nawet w całkiem sporym, 2- piętrowym budynku. Na szczęście pomógł nam kolor naszej skóry ;) zostaliśmy wpuszczeni i potraktowani priorytetowo- cała procedura zajęła nam tylko 2 godziny ;)
Już z wizami w paszportach udaliśmy się czym prędzej nad Jezioro do najbliższej ciekawszej zatoki- Nkhata Bay (czyt. Kata). Porównaliśmy 3 przedstawione nam propozycje noclegu i wybraliśmy sobie mały domek zbudowany na palach obsadzonych na głazach oblewanych wodami jeziora. Podczas większego falowania można było wziąć prysznic stojąc na tarasie naszego domku ;) Najczęściej nie chciało nam się wychodzić drzwiami i obchodzić domek dookoła schodziliśmy więc z tarasu prosto do wody ;) Była to z reguły pierwsza rzecz jaką robiliśmy po przebudzeniu rano oraz ostatnia przed snem (zwykle w świetle ogromnego księżyca). Mieliśmy też do dyspozycji, co prawda dosyć wyświechtane, ale zawsze,  zestawy do nurkowania, kajak oraz internet wi-fi (działający tylko jednego dnia przez chwilę). Używaliśmy sobie więc całkiem przyjemnie w cieplutkich i przejrzystych wodach jeziora ;) Szum fal usypiał nas wieczorami i budził rano. Kilka razy dziennie powracało pytanie, czy nie zostać tam trochę dłużej… ale wiemy doskonale, że to nie jedyne takie miejsce nad jeziorem Malawi. W czwartek rano spakowaliśmy się więc i nie bez pewnego żalu wyruszyliśmy w dalszą podróż na południe drogą biegnącą wybrzeżem zapewniającą mnóstwo niezapomnianych widoków. 









Nie przejechaliśmy jednak zbyt daleko,  niecałe 50 km, żeby zobaczyć inne miejsce, o którym słyszeliśmy, a mianowicie Chintheche (Czintecze). Jest to średnich rozmiarów wioska, gdzie życie toczy się wzdłuż dwóch ulic, a pieniądze można wymienić u lokalnego bossa-cinkciarza postury słusznego zapaśnika sumo ;) Mieszkamy w ośrodku, który należał kiedyś do pewnego Brytyjczyka, ale ewidentnie było to dosyć dawno temu- lata świetności ma już dawno za sobą. W całkiem sporym kompleksie dostępnych jest  tylko 5 pokoi. Reszta ma powybijane szyby, nie ma drzwi lub wygląda, jakby przeszła tędy jakaś zaraza. Duża sala konferencyjna służy za magazyn dla wszelkich starych lub niepotrzebnych już rzeczy. Do brzegu jeziora mamy znacznie dalej niż ostatnio, bo oddziela nas 20 metrowej szerokości plaża ;) Jest tu dużo ciszej i spokojniej w porównaniu z tętniącą życiem Nkhata Bay. Postanowiliśmy więc zostać tu 2 noce, żeby jutro udać się dalej na południe, do znacznie większego i popularniejszego Nkhota Khota (Kota Kota).





p.s. Prosiliśmy ostatnio o przesłanie jakiegoś schabowego albo placka po węgiersku i jakoś nikt nie zareagował. Zdjęcia to chcą oglądać, ale żeby coś od siebie to żaden nie zareaguje, nic!!! ;)
 

4 komentarze:

  1. och! wreszcie się odezwaliście, bo już się stresowałyśmy z mamą...miałam ostatnio niezbyt fajny sen z Wami...:/ale widzę, że się nie sprawdza, więc dobrze:)mogę zagadać z mamą co do schabowego, bo ja lepszego nie zrobię,ale musicie podać adres, a z tempem Waszego podróżowania to na pewno jakiś murzynek by się nim zaopiekował, bo Was już by dawno nie było;)u nas taka pogoda w kratkę, że się trochę przeziębiłam i siedzę w domu...ale nic to, pogram trochę w hirków;)buziaki kochani:*:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieje, ze dostep do netu bedziecie mieli niebawem, bo kazde kolejne zdjecia wzmagaja coraz wieksza ciekawosc co jeszcze mozecie zobaczyc i kogo spotkac. Nie gniewajcie sie na nas, ze nie piszemy ale porownujac nasze codzienne obowiazki, dom, prace...wyzej wspomniana pogode...nie mamy wam wiele do przekazania. Wy codziennie przezywacie cos nowego. Jestescie w innym miejscu...kapiecie sie przed sniadaniem i po kolacji w jeziorze...czy cos jeszcze trzeba mowic? :) Patrzac na was zaluje, ze nie zrobilismy czegos takiego zanim pojawil sie Aleczek..Zostaje nam czytac i ogladac zdjecia, bo dzieki temu czujemy sie tak jakby troche tam z wami. Dbajcie o siebie!! i do kolejnego razu :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też ostatnio o was coraz częściej myślę :) trzymajcie się dalej :) i bądźcie ostrożni

    OdpowiedzUsuń
  4. Zarąbiste zdjęcia Piesio fajowy Ale Piotruś nadal jesteś biały ? Pozazdrościć.
    3mamy za Was w kciuki
    A 16.10 jest mecz Polska Anglia to byś podjechał na chwile :)

    OdpowiedzUsuń