piątek, 5 października 2012

Pożegnanie z Tanzanią!!!


Wreszcie opuściliśmy Tanzanię (30/09). Po ostatniej wizycie, 2 lata temu, obiecałam sobie, że moja noga więcej nie postanie w tym kraju. Tak nas wtedy wymęczył i zniechęcił, że postanowiliśmy tu nie wracać. Co prawda na safari było bardzo fajnie, i krajobrazowo piękny kraj, super góry i widoki, ale ludzie…cały czas ciągnące się za nami tłumy naciągaczy, naganiaczy, oszustów. Ciągły harmider i motłoch etc. No ale podczas poprzedniej wizyty nie zdążyliśmy zobaczyć Zanzibaru, perełki tego turystycznego kraju. Stąd nie dotrzymaliśmy słowa i wróciliśmy do Tanzanii.
Swej niekonsekwencji pożałowaliśmy już na lotnisku w Mombasie, kiedy to okazało się, że tanzańskie linie, którymi mieliśmy lecieć, zmieniły sobie nagle rozkład lotów. Ale o tym już wspominaliśmy. Potem w samej Tanzanii, przywitanie na lotnisku – kompletny chaos i dezorganizacja. Spędziliśmy co najmniej godzinę, żeby dopchać się do służb migracyjnych wydających wizę, gdzie spotkała nas kolejna niespodzianka. Funkcjonariusz zażądał biletu powrotnego z Tanzanii, jako absolutnie niezbędnego elementu potrzebnego do otrzymania wizy i wpuszczenia nas na terytorium Tanzanii! O losie! Znów to samo… Na nic się zdały nasze tłumaczenia, że my podróżujemy lądem na południe itp. On zdawał się niczego nie przyjmować do wiadomości i w kółko powtarzał, żeby pokazać bilet. Na szczęście ktoś inny go zagadał i nasze dokumenty przejęła inna funkcjonariuszka, która o bilecie powrotnym nawet się nie zająknęła i po uiszczeniu stosownej opłaty 100 USD wklejono nam wizy do paszportów. Potem czekała nas jeszcze jedna odprawa bagażowa i paszportowa na kolejny lot, na Zanzibar. I tu znów totalny paraliż. Ne mogliśmy wprost wyjść z podziwu jak te lotniska w ogóle tam funkcjonują, samoloty odlatują i przylatują, skoro jest taki bałagan. Nie ma oznaczeń, albo jak są to nieprawdziwe. Np. nasz załadunek miał się odbyć z bramki nr 5 i tak było nawet na monitorze nad tym gatem. Po czym zaczęli tam wchodzić ludzie na zupełnie inny lot. Pasażerów na lot do Zanzibaru nikt o niczym nie informował. Wszyscy byli równie skonfundowani. Podchodzili do nas inni biali pytając czy też tam może lecimy, coby trzymać się razem, bo nic nigdzie nie wiadomo. No i w końcu otworzyli bramkę nr 7, która to okazała się być naszą plus jeszcze jakiejś innej destynacji. Wszyscy szli na czuja, aż gdzieś po drodze znalazła się jakaś pracownica lotniska i  skierowała naszą grupę oraz tą druga na ten inny lot, dokładnie odwrotnie, do innych samolotów. Po chwili jednak przybiegł pan, który nas zawrócił i skierował do właściwego samolotu. No coś niebywałego :)
Na szczęście sam Zanzibar okazał się znacznie odbiegać od standardów tanzańskich. Będąc tam nie czuliśmy się w ogóle jak w Tanzanii. I wynagrodził nam w dużym stopniu te stresy i zniechęcenie doświadczone po drodze.
Niestety z Zanzibaru musieliśmy po jakimś czasie wyjechać i wrócić do Tanzanii. :/ No i znów się zaczęło. Mieliśmy wszystko idealnie zaplanowane – prom 11.30, miał płynąć godzinę, góra 1.5 h, więc w Dar es Salaam bylibyśmy o 12.30, max 13ej, a o 13:50 pociąg na południe, do Mbeya, jadący ponad dobę :) I potem od razu do granicy malawijskiej i bylibyśmy już w Malawi. Ale oczywiście w Tanzanii nikt nie powie prawdy, ile tak naprawdę coś będzie jechać, tylko ściemniają jak się da. I nasz plan bardzo szybko spalił na panewce, gdy okazało się, że prom wyruszył oczywiście z półgodzinnym opóźnieniem i płynął 2 h. Dopływaliśmy do brzegu akurat w momencie jak odjeżdżał nasz pociąg :( A po wyjściu rzecz jasna obstąpiła nas cała chmara sępów-nieproszonych pomagierów, namawiająca na przeróżne rzeczy i wiedząca co dla nas najlepsze. ;) Trochę nam zajęło opędzenie się od nich. Następnie zmuszeni byliśmy znaleźć nocleg w naszym „ulubionym” mieście i zorganizować sobie transport na południe. Poradziliśmy sobie z tym dość sprawnie i poszliśmy na miasto na jakiś obiad. Tutaj też nie czekała nas niespodzianka. Przez godzinę szukaliśmy bezskutecznie. Pomimo tego, że była godz. 17 – wszystko było pozamykane. Wylądowaliśmy w końcu w nieciekawym i bardzo podrzędnym barze, ale już mniejsza o to. Następnego dnia pobudka o 4.30 i na autobus, który miał wyjechać o 6ej a dotrzeć do miejsca docelowego na 17ą :) Prawie 900 km. Oczywiście nawet przez chwilę się nie łudziliśmy wiarygodnością tej informacji. Pod autobusem okazało się oczywiście, że zakupione przez nas miejsca są niedostępne, ale szybko przesunęli nas na inne – standard, prawie zawsze tak jest :) Najpierw dają ci do wyboru miejsca, potem misternie wypisują ręcznie bilet z masą różnych niepotrzebnych informacji, a potem pod autobusem okazuje się, że albo autobus ma zupełnie inny układ albo po prostu, że kilka osób ma ten sam nr i zaczynają przesuwać i kombinować. No ale mniejsza o to. Wyjechaliśmy. Podróż trwała 14 godzin, z 2 przystankami na siku w buszu i jednym 15-minutowym na „obiad”. Ale i tak byliśmy pod wrażeniem, że tylko 3 h opóźnienia :)
Po przyjeździe do Mbeya znaleźliśmy pokój, obleśny, ale jedyny dostępny w okolicy i kupiliśmy standardowo w biurze!, bilet na następny dzień, na autobus do granicy. I znów pobudka o 5ej, bo autobus miał być o 6ej… Tylko, że okazało się, że nasze bilety są kompletnie fikcyjne i autobus, na który zostały wystawione, nie istnieje. A biuro w którym go kupiliśmy, jako jedyne ze wszystkich tam obecnych jest zamknięte. Na początku, „pomagierzy”, którzy asystowali nam przy zakupie tych biletów poprzedniego wieczoru, ściemniali i kazali czekać, że za moment ktoś przyjdzie i cała sytuacja się wyjaśni. Dopiero jednak jak już wyprowadzeni z równowagi zagroziliśmy wezwaniem policji, nagle znalazły się dla nas miejsca w jakimś busie i pojechaliśmy. Podróż 120 km zajęła nam ponad 3h, ale dojechaliśmy i najszybciej jak to możliwe udaliśmy się na przejście graniczne, by opuścić ten przyjazny nam bardzo kraj ;)
Zatem Tanzania ponownie bardzo nas zmęczyła i zniechęciła. Nasza rada więc - jeśli udawać się do tego kraju, to koniecznie na Zanzibar! plus na safari, do parków narodowych, na Kilimandżaro – jak najbardziej, ale zorganizować to sobie wcześniej, najlepiej jeszcze z Polski, aby tu nie szukać i ograniczyć samodzielne długie podróżowanie po tym państwie. Rzecz jasna jest to nasze subiektywne zdanie, zrobicie jak zechcecie ;)

1 komentarz: