Znów znaleźliśmy się nad oceanem.
Jednak nie on sam i jego plaże stanowiły nasz cel. Nie o kąpiele i wylegiwanie się
chodziło tym razem :) W miejscu tym bowiem płynie zimny prąd z Antarktydy,
ochładzając i wysuszając znacznie ten rejon oraz tworząc zjawiskową Pustynię
Namib. Poza tym okolice tamte słynne są z ogromnej ilości flamingów, które
lubują się wodorostach i planktonie przypływającym wraz z tym prądem.
Eksplorację wybrzeża
postanowiliśmy rozpocząć od Walvis Bay. Przybyliśmy tam w sobotę (5/01). Miasto
znowu w stylu niemieckim, bardzo uporządkowane, szerokie ulice, ogromne
przestrzenie i wszechobecne bogactwo. Ekskluzywne domy, hotele, lodge… Duży
port, ciekawe widoki. Rozległa laguna, a w niej masa flamingów. W tych
okolicach jest ich właśnie najwięcej. Super są :) Generalnie masa różnych ptaków.
Nam jednak miejsce to nie
przypadło specjalnie do gustu. Wszystko niby ładnie, spokojnie, czysto, ale tak
jakoś zupełnie bez charakteru. Pusto i bezpłciowo. Byliśmy praktycznie jedynymi
przechadzającymi się wzdłuż zatoki. Pozostali ludzie pozamykani w tych pięknych
domach, siedzący w ekskluzywnych restauracjach i poruszający się jedynie
samochodami. Do tego pogoda nie nastraja zbyt pozytywnie. Spędziliśmy tam 2 dni
i chyba tylko raz na krótką chwilę wyjrzało słońce. Cały czas pochmurno, ponuro
i wietrznie. I to jest podobno standardem w tych stronach.
Zatem dla zatoki, flamingów i
pelikanów warto odwiedzić to miejsce. Nie warto natomiast zostawać tam na
dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz