piątek, 4 stycznia 2013

Sylwester z Hipopotamami

 
Wjeżdżając do Namibii wydawało nam się, że niewiele różni się od Botswany. Było to jednak pierwsze, nie do końca słuszne spostrzeżenie. Co prawda populacja kraju jest również bardzo niewielka, delikatnie ponad 2 mln, i krajobrazowo Namibia jest chyba nawet piękniejsza. Ma zdecydowanie więcej do zaoferowania pod tym względem niż Botswana. Ale nie jest tak dobrze  zorganizowana i czysta. I ludzie… niby nie są niemili i nie jacyś bardzo natrętni, ale nawet nie ma porównania do Botswańczyków. Tacy jacyś rozlaźli, niezbyt rozgarnięci… no jacyś dziwni są.
Ale zacznijmy od początku…
29 grudnia (sobota) zgodnie z planem opuściliśmy Zimbabwe. Mieliśmy co prawda wyjechać o 7ej rano, ale tak jakoś trudno nam się było zebrać i pożegnania się rozwlekały, że wyjechaliśmy o 10.30. :) Przekroczyliśmy granicę zimbabwańską i ponownie znaleźliśmy się w Botswanie. Niby na chwilę, bo zatrzymaliśmy się tam jedynie na obiad, ale znowu spotkaliśmy samych przesympatycznych ludzi. Następnie udaliśmy się do granicy z Namibią i pół godziny przed zamknięciem z powodzeniem udało nam się ją przekroczyć. Namibia przywitała nas pięknymi, rozległymi, równinnymi, zielonymi łąkami i rozlewiskami rzeki… oraz potłuczonym szkłem. I tu właśnie można było zauważyć pierwszą różnicę między Botswaną i Namibią. W B dba się bardzo o ekologię i wszystkie butelki są albo zwrotne, albo recyklingowane, w N zaś żadne zwrotne i walają się tu i tam oraz dzieci je tłuką dla zabawy. :/




Z granicy dotarliśmy do Katima Mulilo – miasta oddalonego od granicy o niecałe 70 km, gdzie spędziliśmy pierwszą noc w tym kraju. Do stolicy – Windhoek, którą planowaliśmy odwiedzić, mieliśmy stamtąd ponad 1200 km, musieliśmy więc podzielić naszą podróż na co najmniej dwie części. Postanowiliśmy zatem zobaczyć znajdujące się po drodze ,,Wodospady Popa", będące w rzeczywistości siecią niewielkich kaskad, acz w całkiem sympatycznych okolicznościach przyrody i zatrzymać się w wysoko ocenianym kampie Ngepi oddalonym 9 km od wodospadów.







Gdy po kilku perturbacjach dotarliśmy do Ngepi Camp, od samego wejścia uderzyło nas podobieństwo do ,,Old Bridge Backpackers” w Botswanie, który tak nas zachwycił tamtego czasu. Ponownie wylądowaliśmy więc nad rzeką Okavango, tyle że przy jej regularnym biegu. Początkowo mieliśmy tam spędzić tylko jedną noc, ale wystarczyła nam wymiana jednego spojrzenia, aby wiedzieć, że tu spędzimy sylwestra ;), czyli że zostajemy na pewno na 2 noce. W rzeczywistości zostaliśmy na 3, w Nowy Rok bowiem okazało się, że wszyscy leczą babalezę (kaca) i transport na południe kraju jest znacznie utrudniony albo bardzo ryzykowny, ze względu na wątpliwą trzeźwość kierowców :) No i miejsce super, ogromny kamp, położony nad samą rzeką wśród bujnej roślinności, milionów ptaków oraz co najważniejsze – hipopotamów. Niesamowite wrażenie robiły pływając i taplając się nieopodal naszego namiotu, czy tarasu nad wodą. Nie wspominając o wydawanych przez nie co chwilę dźwiękach, pomrukiwaniach… naprawdę extra! :) Sprawiały nam tyyyle radości :) Tylko że kąpać się nie da w tamtym rejonie, właśnie ze względu na liczną obecność hipci oraz wygłodniałych krokodyli. Na potrzeby kampu wydzielono więc w wodzie specjalny basen otoczony siatką od dna, to kilku metrów powyżej poziomu. Pływanie poza nim jedynie na własne ryzyko, ale żaden śmiałek się chyba nie odważa, bo obecność  hipopotamów i krokodyli to nie żarty. Okolica zatem i okoliczności przyrody super, kamp urządzony z wielkim rozmachem i rozmysłem oraz humorem. Wszędzie zabawne tabliczki, super wymyślne prysznice i toalety… tylko jedno było nie ok.. ludzie. :/ Co prawda managerowie super, biali – małżeństwo Namibijczyk i obywatelka RPA, ale obsługa, lokalna, namibijska… ehh.. leniwi, nie zwracający najmniejszej uwagi na klientów, no nie dorastający nawet do pięt energicznej i przesympatycznej obsłudze z botswańskiego Old Bridge…  A miejsce przecież tworzą przede wszystkim ludzie, no ale cóż, może to my jesteśmy zbyt wymagający ;)

Sylwestra spędziliśmy najpierw wycieczką rowerową, wynajęliśmy sobie rowery, potem kolacją z przepysznym mięsem kudu w roli głównej. Następnie zaś na tarasie nad rzeką z ginem i tonikiem oraz szampanem, przy akompaniamencie żab i cykad, które absolutnie zagłuszały muzykę z baru no i oczywiście z hipciami. :)









A jak Wasze imprezy sylwestrowe? Chwalić się :) I tak w ogóle to wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! :)





2 komentarze:

  1. Ho ho ho...oj to juz chyba troche po czasie :) Szczesliwego Nowego Roku zatem. To sie nazywa ''nietypowy'' sylwester..z zabami, hipkami..My tak jak last year w domu z tym samym towarzystwem, oprcz was rzecz jasna...bo wy wolicie hipopotamy ;) Niektore z tych zdjec takie jakies malo afrykanskie. Zielono, mokro, nie ma murzyniatek :) Moim faworytem jest jednak zdjecie z ''kawa'':)z jeziora..dobree :) Jak zawsze pozdrawiamy i czekamy na dalsze opowiesci i zdjecia!! trzymajcie sie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Jeszcze piękniejszych widoków, mnóstwa wrażeń i nie zawodzących środków lokomocji:)
    Jeśli plecaki zaczęły wam ciążyć to tak pomyślałam, że to może oznaczać iż jesteście już zmęczeni i pora wracać do domu?
    My wróciliśmy do domu po świętach dopiero w sobotę 29.12. Dzieci nam całe święta chorowały. A Emilcia to przez 5 dni od Wigilii miała gorączkę. Dwa antybiotyki i dopiero teraz wróciła do formy. Sylwester więc spędziliśmy w domu, sami, w towarzystwie bardzo dobrego winka rocznik 2012!
    Pozdrawiamy serdecznie!

    OdpowiedzUsuń