Wjeżdżając do Namibii wydawało
nam się, że niewiele różni się od Botswany. Było to jednak pierwsze, nie do
końca słuszne spostrzeżenie. Co prawda populacja kraju jest również bardzo
niewielka, delikatnie ponad 2 mln, i krajobrazowo Namibia jest chyba nawet
piękniejsza. Ma zdecydowanie więcej do zaoferowania pod tym względem niż
Botswana. Ale nie jest tak dobrze
zorganizowana i czysta. I ludzie… niby nie są niemili i nie jacyś bardzo
natrętni, ale nawet nie ma porównania do Botswańczyków. Tacy jacyś rozlaźli,
niezbyt rozgarnięci… no jacyś dziwni są.
Ale zacznijmy od początku…
29 grudnia (sobota) zgodnie z
planem opuściliśmy Zimbabwe. Mieliśmy co prawda wyjechać o 7ej rano, ale tak
jakoś trudno nam się było zebrać i pożegnania się rozwlekały, że wyjechaliśmy o
10.30. :) Przekroczyliśmy granicę zimbabwańską i ponownie znaleźliśmy się w
Botswanie. Niby na chwilę, bo zatrzymaliśmy się tam jedynie na obiad, ale znowu
spotkaliśmy samych przesympatycznych ludzi. Następnie udaliśmy się do granicy z
Namibią i pół godziny przed zamknięciem z powodzeniem udało nam się ją
przekroczyć. Namibia przywitała nas pięknymi, rozległymi, równinnymi, zielonymi
łąkami i rozlewiskami rzeki… oraz potłuczonym szkłem. I tu właśnie można było
zauważyć pierwszą różnicę między Botswaną i Namibią. W B dba się bardzo o
ekologię i wszystkie butelki są albo zwrotne, albo recyklingowane, w N zaś
żadne zwrotne i walają się tu i tam oraz dzieci je tłuką dla zabawy. :/
Z granicy dotarliśmy do Katima
Mulilo – miasta oddalonego od granicy o niecałe 70 km, gdzie spędziliśmy
pierwszą noc w tym kraju. Do stolicy – Windhoek, którą planowaliśmy odwiedzić, mieliśmy
stamtąd ponad 1200 km, musieliśmy więc podzielić naszą podróż na co najmniej
dwie części. Postanowiliśmy zatem zobaczyć znajdujące się po drodze
,,Wodospady Popa", będące w rzeczywistości siecią niewielkich kaskad, acz w
całkiem sympatycznych okolicznościach przyrody i zatrzymać się w wysoko
ocenianym kampie Ngepi oddalonym 9 km od wodospadów.
Gdy po kilku perturbacjach
dotarliśmy do Ngepi Camp, od samego wejścia uderzyło nas podobieństwo do ,,Old Bridge
Backpackers” w Botswanie, który tak nas zachwycił tamtego czasu. Ponownie
wylądowaliśmy więc nad rzeką Okavango, tyle że przy jej regularnym biegu. Początkowo
mieliśmy tam spędzić tylko jedną noc, ale wystarczyła nam wymiana jednego
spojrzenia, aby wiedzieć, że tu spędzimy sylwestra ;), czyli że zostajemy na
pewno na 2 noce. W rzeczywistości zostaliśmy na 3, w Nowy Rok bowiem okazało
się, że wszyscy leczą babalezę (kaca) i transport na południe kraju jest
znacznie utrudniony albo bardzo ryzykowny, ze względu na wątpliwą trzeźwość
kierowców :) No i miejsce super, ogromny kamp, położony nad samą rzeką wśród
bujnej roślinności, milionów ptaków oraz co najważniejsze – hipopotamów.
Niesamowite wrażenie robiły pływając i taplając się nieopodal naszego namiotu,
czy tarasu nad wodą. Nie wspominając o wydawanych przez nie co chwilę
dźwiękach, pomrukiwaniach… naprawdę extra! :) Sprawiały nam tyyyle radości :) Tylko
że kąpać się nie da w tamtym rejonie, właśnie ze względu na liczną obecność
hipci oraz wygłodniałych krokodyli. Na potrzeby kampu wydzielono więc w wodzie
specjalny basen otoczony siatką od dna, to kilku metrów powyżej poziomu.
Pływanie poza nim jedynie na własne ryzyko, ale żaden śmiałek się chyba nie
odważa, bo obecność hipopotamów i
krokodyli to nie żarty. Okolica zatem i okoliczności przyrody super, kamp
urządzony z wielkim rozmachem i rozmysłem oraz humorem. Wszędzie zabawne
tabliczki, super wymyślne prysznice i toalety… tylko jedno było nie ok..
ludzie. :/ Co prawda managerowie super, biali – małżeństwo Namibijczyk i obywatelka
RPA, ale obsługa, lokalna, namibijska… ehh.. leniwi, nie zwracający
najmniejszej uwagi na klientów, no nie dorastający nawet do pięt energicznej i
przesympatycznej obsłudze z botswańskiego Old Bridge… A miejsce przecież tworzą przede wszystkim
ludzie, no ale cóż, może to my jesteśmy zbyt wymagający ;)
Sylwestra spędziliśmy najpierw
wycieczką rowerową, wynajęliśmy sobie rowery, potem kolacją z przepysznym
mięsem kudu w roli głównej. Następnie zaś na tarasie nad rzeką z ginem i
tonikiem oraz szampanem, przy akompaniamencie żab i cykad, które absolutnie zagłuszały
muzykę z baru no i oczywiście z hipciami. :)
A jak Wasze imprezy sylwestrowe? Chwalić się :) I tak w ogóle to wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! :)
Ho ho ho...oj to juz chyba troche po czasie :) Szczesliwego Nowego Roku zatem. To sie nazywa ''nietypowy'' sylwester..z zabami, hipkami..My tak jak last year w domu z tym samym towarzystwem, oprcz was rzecz jasna...bo wy wolicie hipopotamy ;) Niektore z tych zdjec takie jakies malo afrykanskie. Zielono, mokro, nie ma murzyniatek :) Moim faworytem jest jednak zdjecie z ''kawa'':)z jeziora..dobree :) Jak zawsze pozdrawiamy i czekamy na dalsze opowiesci i zdjecia!! trzymajcie sie!
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego w Nowym Roku! Jeszcze piękniejszych widoków, mnóstwa wrażeń i nie zawodzących środków lokomocji:)
OdpowiedzUsuńJeśli plecaki zaczęły wam ciążyć to tak pomyślałam, że to może oznaczać iż jesteście już zmęczeni i pora wracać do domu?
My wróciliśmy do domu po świętach dopiero w sobotę 29.12. Dzieci nam całe święta chorowały. A Emilcia to przez 5 dni od Wigilii miała gorączkę. Dwa antybiotyki i dopiero teraz wróciła do formy. Sylwester więc spędziliśmy w domu, sami, w towarzystwie bardzo dobrego winka rocznik 2012!
Pozdrawiamy serdecznie!