czwartek, 27 września 2012

Mrówki


Dotychczas chyba nie poruszyliśmy tematu naszych nieodłącznych towarzyszek podróży…mrówek. Pierwszy raz objawiły się nam w Kenii w Malindi. Zabiliśmy bowiem tam raz wieczorem ogromneego, chyba zmutowanego jakiegoś… (Herura nie czytaj!) … karalucha. Kiedy nazajutrz rano chcieliśmy sprzątnąć jego zwłoki, okazało się, że nie ma już prawie czego zbierać. Jego ciało zostało bowiem rozłożone na części pierwsze przez miliony maleńkich, mikroskopijnych niemalże mróweczek, które urządziły sobie nie lada ucztę, przechodząc orszakiem przez cały nasz pokój, od okna do drzwi wyjściowych. Od tego momentu zaczęliśmy bardzo uważać, by nie zostawiać nigdzie żadnych organicznych odpadów, aby nie mieć nieproszonych gości. Niestety wystarczył jeden niekontrolowany okruch pożywienia by ponownie zjawiły się ich całe tabuny. Ale to jeszcze nic. Będąc jeszcze w Kenii wprowadziliśmy bowiem przez chwilę plan oszczędnościowy. Mianowicie postanowiliśmy żywić się sami, przynajmniej w porze śniadaniowej, i jakież było nasze zdziwienie i rozgoryczenie kiedy pewnego dnia nasze zabezpieczone dość szczelnie pożywienie zostało zawładnięte przez wszędobylskie mróweczki. :( Od tego czasu bardziej przezorni spożywaliśmy nasze jedzenie bezpośrednio po zakupie, by nie dzielić się z łakomymi mrówkami. Drugi raz zaskoczyły nas  jednak w Mombasie. Z racji lekkiego przeziębienia zabrałam bowiem do łóżka na noc Strepsilsy. Moja mina podejrzewam była bezcenna, kiedy obudzona dziwnym łaskotaniem zobaczyłam na sobie i obok miliardy znajomych koleżanek :/
Teraz już to nas nawet nie dziwi. Odkąd przybyliśmy do Tanzanii mrówki towarzyszą nam nieodłącznie. Chodzą po ścianach pokoi, łazienek. Są w dużych ilościach w cukrze podawanym w restauracjach. Przechadzają się mniejszymi lub większymi gromadami w każdym odwiedzanym przez nas miejscu, hotelu,  barze, restauracji, plaży etc. Nie pozostaje nic innego, jak się po prostu przyzwyczaić :)

Okruch chleba wcinany przez nasze koleżanki ;)

A co u Was?? My, co prawda nieregularnie, ale piszemy co u nas… a Wy?? Prawie nikt, mimo licznych obietnic, się nie odzywa!!! :( A tęskni się nam już trochę za Wami ;) oraz za Polską i polskim jedzeniem! Ileż można jeść tych świeżuśkich ryb, ośmiornic, homarów, krabów i innych owoców morza oraz wołowiny i kurczaka.. Zjedlibyśmy jakiegoś schaboszczaka albo bigosu albo gołąbka albo placków ziemniaczanych :) Może byście coś przysłali? ;)

Pozdrawiamy Was gorąco i czekamy na wieści z Polski. Nas co prawda pewnie kilka dni nie będzie on line, gdyż jutro wyruszamy w długą podróż Tanzania-Malawi, więc tym bardziej będzie nam miło poczytać co u Was wszystkich przy następnym zalogowaniu. 


Jambiani


Po licznych przygodach, które nas spotkały po drodze i wcześniej oraz dość intensywnie spędzonym czasie w Stone Town, postanowiliśmy się trochę zrelaksować i w niedziele rano (23/09) przyjechaliśmy na wschód wyspy, do bardzo spokojnego Jambiani. Zastanawialiśmy się wcześniej, czy nie pojechać w północne regiony - tam jest więcej turystów i co się z tym wiąże - więcej lokali i imprez, ale wybraliśmy spokojny wschód - chyba się starzejemy… ;) 
Zatrzymaliśmy się w hostelu na plaży, prowadzonym  przez lokalnego rastafarianina – Eliasa ;). I znów widok na ocean, lazurową wodę i łodzie dhow przepływające od czasu do czasu oraz cisza i spokój ;) Plaża w miarę czysta i wystarczająco rozległa i ubita, żeby pobiegać rano czy pojeździć rowerami, które można wypożyczyć nieopodal. Zanzibar generalnie baaardzo nam się podoba :) Zastanawialiśmy się nawet przez chwilę, czy nie zrezygnować z dalszych podróżniczych planów i nie zostać tu dopóki starczy nam kasy :) Jednak ukochane Malawi oraz Zimbabwe przyciągają nas zbyt mocno :) Spędzamy więc tu 5 nocy i ruszamy dalej na południe. 




Nasza wczorajsza kolacja :)




Tak się tu robi pranie..

środa, 26 września 2012

Zanzibar - Stone Town

Po 12-to godzinnej koszmarnej podróży (przy czym oba loty łącznie trwały 1h 20min) udało nam się wylądować na Zanzibarze. Dotarliśmy tam już po zmroku, ale nasze obawy co do tego, że będzie już późno i niebezpiecznie okazały się zupełnie niesłuszne. Zanzibar jest bardzo turystycznym, klimatycznym i przyjaznym miastem, tętniącym życiem do późnych godzin nocnych. Po rozlokowaniu się w hostelu, jeszcze tego samego wieczoru poszliśmy więc zwiedzać uliczki osławionego Kamiennego Miasta. Udało nam się nawet trafić na super imprezę reggae. :)
W samym Zanzibarze spędziliśmy 3 noce. W tym czasie zwiedziliśmy miasto przechadzając się wąskimi uliczkami, zwiedziliśmy bardzo ciekawe muzeum „Dom Cudów”, stary arabski fort, odbyliśmy wycieczkę na plantację przypraw, wylegiwaliśmy się na plaży i objadaliśmy do bólu niezmierzoną ilością przepysznych owoców morza i innych fantastycznie przyprawionych potraw i napojów. Wieczorami zaś braliśmy udział w codziennej, bardzo popularnej atrakcji charakterystycznej dla tego miejsca, mianowicie stołowaliśmy się na  „Nocnym Targu”. Na miejscu serwowane jedzenie, przeróżne owoce morza, mięsa, pizze, przyrządzone na wszelkie możliwe sposoby, wraz z lokalnymi dodatkami, gotowe do spożycia, podgrzewane na grillu lub przyrządzane bezpośrednio. Mniaaam… 











czwartek, 20 września 2012

Mombasa

Jestesmy w Mombasie, acz juz nie powinno nas tu byc... powinnismy wlasnie siedziec w samolocie i leciec do Tanzanii... No, ale tu nic nie jest takie proste. Po przybyciu rano na lotnisko okazalo sie ze zmienili rozklad lotow, nie informujac nas o tym rzecz jasna, i ze nasz samolot odlatuje o 14:30 (a nie o 11:30). Normalnie bysmy sie tym az tak bardzo nie przejeli, ale z Dar prosto mielismy leciec na Zanzibar...o 15:40. Oczywiscie na lotnisku nikt nas tak od razu o niczym nie poinformowal. Dopiero my sami zobaczylismy inna godzine na kartach pokladowych i wrocilismy zeby to wyjasnic.Oczywiscie po wielu rozmowach, odsylaniach do roznych osob, telefonach itp przebookowali nam bilet na Zanzibar na wieczor. Co niespecjalnie nas urzadza, bo znalezienie jakiegos noclegu czy zalatwienie czegos w Afryce po zmroku jest raczej niemozliwe oraz niebezpieczne. W ramach zadoscuczynienia dali nam za to wejsciowki do `First Class Lounge`, ktorej szukalismy przez 0.5 h, bedac tez odsylanym do roznych osob i miejsc. Az w koncu dotarlismy, a pani powiedziala ze poczekalnia dla VIPow jest nieczynna. No ale po kolejnych rozmowach z jakimis osobami otworzyla ten pokoj i stad wlasnie piszemy. Czekamy tu rowniez na przedstawiciela naszych linii, poniewaz chcemy rowniez, aby pomogli nam znalezc jakis nocleg, przynajmniej na dzis. Cala sytuacja nie napawa raczej entuzjazmem i pozostawia niesmak po calkiem sympatycznym pobycie w Kenii.
Nastepny wpis powinien juz byc z Tanzanii ;) choc tu niczego pewnym byc nie mozna ;)

pozdr

poniedziałek, 17 września 2012

Lamu



Od kilku dni jesteśmy w Lamu, na 2 st. szerokości geograficznej południowej, czyli prawie na równiku :) Piszą o tym miejscu, że zatrzymał się tu czas i nie można się z tym nie zgodzić. Główną zasadą wyznawaną na wyspie i kształtującą tutejsze życie jest zwrot „pole pole” czyli „wolniej wolniej”. I rzeczywiście nikt się tu nie spieszy, wszystko toczy się bardzo spokojnym rytmem. Nam również bardzo szybko udzielił się ten nastrój. Naprawdę, totalny chillout :) Ponadto jest bardzo bezpiecznie. To pierwsze miejsce, gdzie możemy bez żadnych problemów poruszać się po zmroku. Ale co najlepsze.. narzekaliśmy na spaliny, a tu nie ma samochodów! Wyspa jest słynna z ogromnej ilości osłów, które służą jako podstawowy środek transportu i siły roboczej. Uliczki są skonstruowane na szerokość osła. :) I jest ich istny labirynt. Zabudowa zaś jest bardzo ciasna i wielopiętrowa, w większości w stylu muzułmańskim. Muzułmanie stanowią tu bowiem zdecydowaną większość. Stanowiło to dla nas poniekąd pewną trudność na początku..nigdzie bowiem nie mogliśmy znaleźć choćby jednego piwka do obiadu :) Na szczęście dobrzy ludzie wskazali nam takie miejsce, jedyne na wyspie, gdzie można zakupić alkohol… a okazała się nim być policyjna kantyna :):)
Ale wracając do osłów, to są ich tu setki! Całe gromady, lub pojedyncze sztuki, co chwile a to ktoś na nich jeździ, a to pałętają się same, przechadzają uliczkami wraz z ludźmi.. :)
Mieszkamy w hotelu (acz wynegocjowaliśmy ceny hostelowe), z widokiem na zatokę. :) Nad pokojem zaś, na dachu, mamy rozległy taras, na którym przesiadujemy godzinami obserwując majestatycznie pływające, charakterystyczne dla tego miejsca łodzie – dhow.  Któregoś dnia sami wybraliśmy się taką łodzią na drugą wyspę, łowiliśmy ryby wraz z załogą, a potem zjedliśmy je na lunch.
Generalnie klimat jest niesamowity.. niemożliwy do opisania, trudno jest bowiem opisać w słowach jak wygląda ‘kompletny spokój’.. Dzień za dniem mija praktycznie niezauważalnie. :)

Jutro już jednak opuszczamy ten „mały raj”, jak nazywają go jego mieszkańcy i udajemy się do Mombasy, a stamtąd w czwartek do Tanzanii na Zanzibar.