Następnego dnia po weselu (11/09), pojechaliśmy do oddalonej od
Malindi o niecale 20 km wioski rybackiej - Watamu. Na wstępie odrzuciliśmy
propozycje typowego dla turystów spędzenia czasu na zorganizowanej wycieczce łodzią
po okolicznych zatokach. Znaleźliśmy za to lokalnego „przewodnika”, który oprowadził nas po nieuczęszczanych przez turystów
ścieżkach i zakamarkach wioski. Znowuż zobaczyliśmy prawdziwe życie i codzienne
zajęcia miejscowych, odwiedziliśmy lokalne przedszkole i naostrzyliśmy nasz nóż
u lokalnego rzemieślnika. Życie płynie tam w swoim tempie, każdy witał nas
serdecznie w swoim bezpośrednim otoczeniu tak, że nie czuliśmy się w żaden
sposób intruzami, jak zazwyczaj to bywało.
Następnie umówiliśmy się z naszym
przewodnikiem, że zorganizuje nam suszone ryby i lunch w lokalnej, a nie
turystycznej knajpie i poszliśmy na plaze. A tam.. mmm.. lazurowa i cieplutka
woda.. bielusienieńki piasek :) Az nie chciało się wychodzić :) W międzyczasie
złapała nas tropikalna ulewa, przed którą schroniliśmy się w o wiele
cieplejszej wodzie zatoki.
Nadeszła w końcu pora obiadu, który zjedliśmy w
lokalnej jadłodajni – Baobab Cafe, wzbudzając ogromne zainteresowanie
miejscowej ludności. Dotychczas bowiem żaden Mzungu (biały człowiek) nie zdobył
się na taką odwagę ;) Jedliśmy typowe dania suahili, czyli: chapati (coś jak
nasz naleśnik, ale grubszy) – to Piotrek bo to z mąką pszenną, sima
(ugali/sadza – czyli gotowana kasza kukurydziana, ale inna niż u nas, bo biała
i papkowata ;)), fasola gotowana, ale ciągle nie możemy zapamiętać jak się
nazywa w ichniejszym języku, szpinak z kapustą, o dość gorzkim acz ciekawym smaku,
o nazwie równie niemożliwej do zapamiętania :) no i te zamówione wcześniej ryby.
Po obiedzie poszliśmy zwiedzać dalszą część okolicy. Nasz przewodnik pokazał nam najkrótszą drogę (przez samo serce wioski - najciaśniejszymi zakamarkami) do osławionej w przewodnikach ,,Turtle Bay” –Żółwiej Zatoki. Nazwa bierze się od kształtu jednej z wysp tam się mieszczących.
Po obiedzie poszliśmy zwiedzać dalszą część okolicy. Nasz przewodnik pokazał nam najkrótszą drogę (przez samo serce wioski - najciaśniejszymi zakamarkami) do osławionej w przewodnikach ,,Turtle Bay” –Żółwiej Zatoki. Nazwa bierze się od kształtu jednej z wysp tam się mieszczących.
Generalnie, jedno z ciekawszych i piękniejszych miejsc jakie udało nam się zobaczyć do tej pory. Serdecznie polecamy ;) Wyjeżdżając stamtąd mieliśmy jednak mieszane uczucia.. Zostawialismy bowiem za sobą miejsce, w którym chcielibyśmy spędzić dużo więcej czasu, acz mielilismy już planach udanie się w kolejne, jeszcze lepiej opisywane w przewodnikach, miasto na wyspie o tej samej nazwie – Lamu. Ciekawe czy rzeczywiście okaże się bardziej interesujące..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz