Nie mogliśmy opuścić Kapsztadu
bez zobaczenia Przylądka Dobrej Nadziei. Dotrzeć tam można tylko własnym
środkiem transportu lub wraz ze zorganizowaną wycieczką. Pierwszego nie
mieliśmy, a drugiego nie lubimy. Wynajęliśmy więc samochód, dzięki czemu mogliśmy
przejechać Półwysep Przylądkowy wzdłuż i wszerz, każdą przejezdną drogą,
zaglądając przy okazji w każdą zatoczkę. Wiało tego dnia niemiłosiernie.
Chwilami nie dało się ustać, otworzyć drzwi samochodu, zrobić zdjęć, ale i tak
było extra i z małymi przygodami.
Na przykład, w drodze na
przylądek za jednym z zakrętów o mało nie wjechaliśmy w grupę strusi
przechadzających się leniwie z jednej strony drogi na drugą, nie zwracając na
nas najmniejszej uwagi. Godzinę później natomiast przeżyliśmy kolejne bliskie
spotkanie, tym razem z Bontebokami. Przechadzamy się po wydmach, a tu nagle
wyrasta przed nami stado tych długorogich zwierzaków. Szef stada wstał
natychmiast, śledząc uważnie każdy nasz ruch. Trudno ocenić, kto był bardziej
zaskoczony – my czy one :) Postanowiliśmy jednak nie sprawdzać ich nastawienia
do intruzów i nie zakłócać spokoju odpoczywającemu wraz z młodymi stadu. Oddaliśmy
się więc spokojnie, nie wchodząc w zbyt bliską interakcję.
Sam Przylądek Dobrej Nadziei
piękny – w sensie linia brzegowa, klify itp. Zresztą cały Półwysep Peninsula
jest bardzo interesujący. Te góry schodzące do oceanu i zatoczki, każda inna i
co jedna to ładniejsza. Mmm.. No naprawdę, niczego sobie :)
Czy mi się wydaje, czy i Piotrusiowi przybyło troszkę masy? :)
OdpowiedzUsuńHehe, zapewne wnioskujesz po zdjęciu przy tablicy "Cape of Good Hope" :D
UsuńNo racja, jak widać, troszkę ostatnio przypakował ;)
Dobrze Zieli :) najpierw masa później rzeźba hehe
UsuńWiadomo ;) biorę przykład z Ciebie ;)
UsuńUfff ulżyło mi. Bo już myślałem że Cię pszczoły pogryzły :)
UsuńNieee. Tak mi to podróżowanie dobrze służy... ;)
Usuń