W niedzielę 3/03 ewakuowaliśmy
się z wybrzeża, udając się do Melbourne. Spędziliśmy tam ponownie cały dzień.
Tym razem było znacznie przyjemniej, grzało słoneczko, poza tym była niedziela,
więc spokojniej i ciszej, opustoszałe ulice bez pędzących do/z pracy ludzi. Nocą
zaś udaliśmy się do Sydney, skąd rano, od razu, pojechaliśmy w Góry Błękitne.
Początkowo
koniecznie chcieliśmy pojechać w Góry Śnieżne i wejść na Górę Kościuszki,
najwyższy szczyt Australii, a do tego taki akcent narodowy by był. Niestety
okazało się, że do Parku Narodowego Kościuszko nie da się dojechać inaczej niż
własnym środkiem transportu, a nie chcieliśmy wynajmować auta tylko na taką
okoliczność, bo koszt to niemały. Czytaliśmy ponadto, że góra bardzo jest skomercjalizowana,
że niemal na sam szczyt można wjechać samochodem. Prawdopodobnie więc, bardzo
byśmy się rozczarowali. Na to konto wybraliśmy Blue Mountains, oddalone od
Sydney zaledwie o 100 km i z bardzo dogodnym dojazdem. I właśnie stąd teraz
piszemy.
Przybyliśmy
w pn i dotarłszy do pola namiotowego dowiedzieliśmy się, że w tych stronach
lało przez ostatnie 4 dni, że była wichura, która powyrywała wiele drzew w
miasteczku i w górach, że niektóre szlaki są zablokowane, a deszcz ma padać
dalej. Mimo to postanowiliśmy zostać i słusznie, bo pogoda z dnia na dzień była
coraz lepsza. No może szału temperaturowego nie ma, ale nie padało. Generalnie
natomiast, odkąd przybyliśmy do Australii pogoda nas nie rozpieszcza. Ok, lato zbliża
się ku końcowi, ale jeszcze w marcu miało być ciepło. Zresztą, słyszeliśmy od
miejscowych, że dotychczas było
cieplutko, a dopiero ostatnio pogoda się tak zepsuła, sami są zdziwieni. Nieco więc
marzniemy :/ I nasza opalenizna blednie w mgnieniu oka. ;) Szczególnie wieczory
są bardzo chłodne. Któregoś razu tak zmarzliśmy, że już mieliśmy bukować bilety
do Afryki;)
Taka ciekawostka jeszcze. Przyjechaliśmy
do Australii, tak? Anglojęzycznego kraju, tak? I jak myślicie, jaki język
ciągle słyszymy wokół siebie? … nie, nie angielski niestety… Gdzie się nie ruszymy
otaczają nas Niemcy! Wszędzie, w hostelach, na polach namiotowych, w kuchni,
łazience, w sklepach, biurach informacji turystycznej, na szlakach…
wszęęęęęęędzie. Zasypiamy słysząc wokół język niemiecki i budzimy się na dźwięk
takich że samych dźwięków. Nigdy nie byliśmy uprzedzeni do sąsiadów zza miedzy,
ale ostatnio czujemy się coraz bardziej osaczeni i zaczyna nas to coraz
bardziej irytować. :/
Z pozytywów zaś, widzieliśmy kangury!!! :)
Zdjęć się zrobić nie udało, ale najważniejsze, że nasze oczy zarejestrowały :) Poza
tym śmiesznie też jest, bo wszędzie tu są papugi, tak jak u nas gołębie. W
miastach, nie w miastach. Przeróżne, przekolorowe. Łażą po trawnikach, skrzeczą
niemiłosiernie i defekują czasem na nasz namiot też, ale wybaczamy im, bo śmiechowe
są :)
Już dawno mi babcia powtarzała: "Jak świat światem niemiecka świnia nie będzie mi bratem" :):)
OdpowiedzUsuń