środa, 6 marca 2013

Co jak co, ale pogoda to nam nie dopisała...

W niedzielę 3/03 ewakuowaliśmy się z wybrzeża, udając się do Melbourne. Spędziliśmy tam ponownie cały dzień. Tym razem było znacznie przyjemniej, grzało słoneczko, poza tym była niedziela, więc spokojniej i ciszej, opustoszałe ulice bez pędzących do/z pracy ludzi. Nocą zaś udaliśmy się do Sydney, skąd rano, od razu, pojechaliśmy w Góry Błękitne.
            Początkowo koniecznie chcieliśmy pojechać w Góry Śnieżne i wejść na Górę Kościuszki, najwyższy szczyt Australii, a do tego taki akcent narodowy by był. Niestety okazało się, że do Parku Narodowego Kościuszko nie da się dojechać inaczej niż własnym środkiem transportu, a nie chcieliśmy wynajmować auta tylko na taką okoliczność, bo koszt to niemały. Czytaliśmy ponadto, że góra bardzo jest skomercjalizowana, że niemal na sam szczyt można wjechać samochodem. Prawdopodobnie więc, bardzo byśmy się rozczarowali. Na to konto wybraliśmy Blue Mountains, oddalone od Sydney zaledwie o 100 km i z bardzo dogodnym dojazdem. I właśnie stąd teraz piszemy.
            Przybyliśmy w pn i dotarłszy do pola namiotowego dowiedzieliśmy się, że w tych stronach lało przez ostatnie 4 dni, że była wichura, która powyrywała wiele drzew w miasteczku i w górach, że niektóre szlaki są zablokowane, a deszcz ma padać dalej. Mimo to postanowiliśmy zostać i słusznie, bo pogoda z dnia na dzień była coraz lepsza. No może szału temperaturowego nie ma, ale nie padało. Generalnie natomiast, odkąd przybyliśmy do Australii pogoda nas nie rozpieszcza. Ok, lato zbliża się ku końcowi, ale jeszcze w marcu miało być ciepło. Zresztą, słyszeliśmy od miejscowych, że  dotychczas było cieplutko, a dopiero ostatnio pogoda się tak zepsuła, sami są zdziwieni. Nieco więc marzniemy :/ I nasza opalenizna blednie w mgnieniu oka. ;) Szczególnie wieczory są bardzo chłodne. Któregoś razu tak zmarzliśmy, że już mieliśmy bukować bilety do Afryki;)
Taka ciekawostka jeszcze. Przyjechaliśmy do Australii, tak? Anglojęzycznego kraju, tak? I jak myślicie, jaki język ciągle słyszymy wokół siebie? … nie, nie angielski niestety… Gdzie się nie ruszymy otaczają nas Niemcy! Wszędzie, w hostelach, na polach namiotowych, w kuchni, łazience, w sklepach, biurach informacji turystycznej, na szlakach… wszęęęęęęędzie. Zasypiamy słysząc wokół język niemiecki i budzimy się na dźwięk takich że samych dźwięków. Nigdy nie byliśmy uprzedzeni do sąsiadów zza miedzy, ale ostatnio czujemy się coraz bardziej osaczeni i zaczyna nas to coraz bardziej irytować. :/  
           Z  pozytywów zaś, widzieliśmy kangury!!! :) Zdjęć się zrobić nie udało, ale najważniejsze, że nasze oczy zarejestrowały :) Poza tym śmiesznie też jest, bo wszędzie tu są papugi, tak jak u nas gołębie. W miastach, nie w miastach. Przeróżne, przekolorowe. Łażą po trawnikach, skrzeczą niemiłosiernie i defekują czasem na nasz namiot też, ale wybaczamy im, bo śmiechowe są :)

1 komentarz:

  1. Już dawno mi babcia powtarzała: "Jak świat światem niemiecka świnia nie będzie mi bratem" :):)

    OdpowiedzUsuń