Po wyczerpującym trekkingu w
górach, dnia następnego (16/03) udaliśmy się z rana na gorące źródła do wioski
Tokaanu. Śmiesznie to wygląda jak para wydobywa się ze szczelin w ziemi,
asfalcie, jak w przydomowych ogródkach sikają z ziemi małe gejzery. Widzieliśmy
gotujące się błoto, sadzawki z gotującą wodą. Niestety zbyt gorąco, by zażyć
kąpieli. Trzeba było nie lada uważać, by nie poparzyć stopek. Przechadzając
się po tych terenach natknęliśmy się natomiast na spore połacie mięty. Widać
jej służą takie temperatury. Narwalim więc słuszny zapas i teraz popijamy sobie
ze smakiem ;)
Po
południu wyjechaliśmy w kierunku kolejnego wulkanu, samotnie stojącego na
zachodnim wybrzeżu – Mt Taranaki. Wybraliśmy mało uczęszczaną, ale jakże malowniczą
oraz ekstremalnie krętą i wąską drogę (tu są prawie same takie ;), o bardzo
trafnej nazwie – Forgotten World Highway. Towarzystwem były nam tylko wzgórza,
pagórki, lasy, strumyki i oooowce. Owiec jest w tym kraju notabene ponad 10
razy więcej niż ludzkich mieszkańców. ;) Wzgórza porośnięte uschniętą już
trawą, bo po pierwsze – na kiwiskiej ziemi panuje właśnie straszna susza, po drugie zaś jesień nadchodzi wielkimi krokami.
Z racji na serpentynową drogę i wielokrotny brak
możliwości zatrzymania, zdjęcia wielokrotnie robione w locie, z pędzącej
Rakiety, prosimy więc wziąć poprawkę :)
Pod górę Taranaki zajechaliśmy o
zmroku, z planami na jej zdobycie dnia następnego. W nocy nastąpiło jednak
załamanie pogody. Jest to co prawda normalne zjawisko w tych okolicach. Z
racji bardzo częstych deszczy i owładających ją bardzo często chmur, jest
nazywana górą we łzach, na co Maorysi mają swoją ciekawą legendę, ale długo by
o tym opowiadać. Nam zatem nie było dane nawet nacieszyć oczu wulkanem, gdyż od
samych podnóży tonął w chmurach i deszczu. Na szczęście widzieliśmy go po drodze dnia poprzedniego, oraz tuz po przyjeździe, zanim się całkiem ściemniło.
Oddaliliśmy się zatem na
południe, do stolycy kraju – Wellington. Przez całą drogę oraz już w samym
mieście towarzyszył nam upragniony (niekoniecznie przez nas) deszcz.
Przenocowaliśmy na super kampingu w lesie kawałek drogi od Wellington, a
następnie w pn rano (18/03), jak już wspominaliśmy, przeprawiliśmy się promem
na Wyspę Południową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz