sobota, 30 marca 2013

Miętowe źródła

Po wyczerpującym trekkingu w górach, dnia następnego (16/03) udaliśmy się z rana na gorące źródła do wioski Tokaanu. Śmiesznie to wygląda jak para wydobywa się ze szczelin w ziemi, asfalcie, jak w przydomowych ogródkach sikają z ziemi małe gejzery. Widzieliśmy gotujące się błoto, sadzawki z gotującą wodą. Niestety zbyt gorąco, by zażyć kąpieli. Trzeba było nie lada uważać, by nie poparzyć stopek. Przechadzając się po tych terenach natknęliśmy się natomiast na spore połacie mięty. Widać jej służą takie temperatury. Narwalim więc słuszny zapas i teraz popijamy sobie ze smakiem ;)

         Po południu wyjechaliśmy w kierunku kolejnego wulkanu, samotnie stojącego na zachodnim wybrzeżu – Mt Taranaki. Wybraliśmy mało uczęszczaną, ale jakże malowniczą oraz ekstremalnie krętą i wąską drogę (tu są prawie same takie ;), o bardzo trafnej nazwie – Forgotten World Highway. Towarzystwem były nam tylko wzgórza, pagórki, lasy, strumyki i oooowce. Owiec jest w tym kraju notabene ponad 10 razy więcej niż ludzkich mieszkańców. ;) Wzgórza porośnięte uschniętą już trawą, bo po pierwsze – na kiwiskiej ziemi panuje właśnie straszna susza, po drugie zaś jesień nadchodzi wielkimi krokami.  











Z racji na serpentynową drogę i wielokrotny brak możliwości zatrzymania, zdjęcia wielokrotnie robione w locie, z pędzącej Rakiety, prosimy więc wziąć poprawkę :)

        Pod górę Taranaki zajechaliśmy o zmroku, z planami na jej zdobycie dnia następnego. W nocy nastąpiło jednak załamanie pogody. Jest to co prawda normalne zjawisko w tych okolicach. Z racji bardzo częstych deszczy i owładających ją bardzo często chmur, jest nazywana górą we łzach, na co Maorysi mają swoją ciekawą legendę, ale długo by o tym opowiadać. Nam zatem nie było dane nawet nacieszyć oczu wulkanem, gdyż od samych podnóży tonął w chmurach i deszczu. Na szczęście widzieliśmy go po drodze dnia poprzedniego, oraz tuz po przyjeździe, zanim się całkiem ściemniło.  
Oddaliliśmy się zatem na południe, do stolycy kraju – Wellington. Przez całą drogę oraz już w samym mieście towarzyszył nam upragniony (niekoniecznie przez nas) deszcz. Przenocowaliśmy na super kampingu w lesie kawałek drogi od Wellington, a następnie w pn rano (18/03), jak już wspominaliśmy, przeprawiliśmy się promem na Wyspę Południową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz