piątek, 12 kwietnia 2013

Arthur’s Pass

 Po tym, jak objechaliśmy i zobaczyliśmy Półwysep Banks, późnym popołudniem (26/03) udaliśmy się w utęsknione i od dawna nie widziane… a jakże – góry! ;) Trasa prowadziła przez najbardziej znany (nic dziwnego!) przesmyk w Południowych Alpach – Arthur’s Pass. Pomimo szczerych chęci, nie udało nam się tego samego dnia dotrzeć do celu – wioski o tej samej nazwie, co przełęcz. Aby nie spowodować tragedii na drodze, trzeba bowiem było co kilka minut zjeżdżać na pobocze, skąd bezpiecznie mogliśmy oboje delektować się okolicą. ;) Zatrzymaliśmy się więc na nocleg ok. 30 km. na płd. od Arthur’s Pass Village, nad brzegiem Jeziora Pearson. I było to jedno z naszych najfajnieszych miejsc noclegowych. Wokół góry, a przed nami jezioro z odbijającym się przepięknie i oświetlajcym okolicę Łysym w pełni. Nasz ‘Księżyc’ stojący nad wodą, prezentował się doprawdy dobrze na tle swego imiennika ;) Do tego towarzyszły nam licznie jedne z naszych ulubieńców - jeżyki :), a poza tym moglibyśmy przysiąc, że słyszeliśmy kiwi w pobliżu (zresztą już nie pierwszy raz).
Następnego dnia z rana, w pełnej mobilizacji wyruszyliśmy na najciekawszy (czyt. najdłuższy) z opisanych i oznaczonych dziennych szlaków – Avalanche Peak. Śmiało polecamy każdemu! Widoki niczego sobie ;) Tylko ludziów się trochę kręciło po drodze…
Kolejnego dnia zatem postanowiliśmy wprowadzić drobną korektę, ażeby w/w nie zakłócali nam pełnej swobody i możliwości cieszenia się górami tak, jak lubimy najbardziej, czyli w samotności. :D Wybraliśmy więc szlak opisywany w lokalnym przewodniku, jako wymagający specjalnego doświadczenia i umiejętności nawigacyjnych, bardzo stromy i niebezpieczny, a do tego nieoznaczony. Pomogło – byliśmy zupełnie samiusieńcy! ;) Fakt, trasa do najłatwiejszych nie należała, ale za to jaka piękna i wymagająca, więc i w pełni nas satysfakcjonująca :) Nie była także wcale niewidoczna, oznaczona natomiast starym sposobem, czyli kupkami kamieni. Na szczycie Mt. Aicken spędziliśmy trochę więcej czasu, niż zakładaliśmy. Niełatwo było pożegnać się z takimi widokami ;) Te góry... mmmm... naprawdę... aż brak słów...
Ciekawym jest też fakt, iż okolice te są ponoć bardzo deszczowe. My na szczęście nie odczuliśmy ani kropelki. Mało tego, nam cały czas przygrzewało słoneczko oraz towarzyszyła świetna widoczność. Rozpieszcza nas ta Nowa Zelandia... ;)

 














Tajemnicza jaskinia w drodze na Mt Aicken








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz