Jedne z pierwszych słów jakie
usłyszeliśmy po przybyciu tam, brzmiały: ,,Welcome to Paradise” (Witamy w
Raju). Nazywają je tak przewodniki, turyści oraz sami Malezyjczycy. I nie
możemy zaprzeczyć – Wyspy Perhentian faktycznie są bliskie temu określeniu.
Śnieżnobiały piasek na plażach, czysta błękitna i cieplutka woda, palmy,
dżungla, rafy koralowe oraz super klimat. Nam jednak jakoś szczęki nie opadły
tak, jak większości odwiedzających. Po pierwsze – trochę takich rajskich miejsc
widzieliśmy przez ostatnie parę miesięcy, przez co kolejne nie robią już
takiego wrażenia ;) Cóż, może już nam się w d…ch przewraca ;) Po drugie – wyspy
są strasznie zaśmiecone. Po czyściutkich Australii i Nowej Z. bardzo nas to
razi. Poza tym jednak było rzeczywiście wspaniale! Woda jest przejrzysto czysta
i cudownie ciepła. I przypominały nam się te cudowne dni z Malawi, gdzie pierwszą
rzeczą z rana i ostatnią przed snem była kąpiel ;) No na nic nie mieliśmy
czasu, bo całe dnie spędzaliśmy w wodzie. I było SUPER!!! Pływaliśmy, snorklowaliśmy
i znowu pływaliśmy, pluskaliśmy się, moczyliśmy… i tak w koło Macieju ;)
Przewaga nad naszym ulubionym afrykańskim jeziorem jest w różnorodności flory i
fauny wodnej – jednak rybki słonowodne i rafa koralowa są nie do przebicia! Te
kolory, kształty i rozmiary oraz ilości ryb oraz innych morskich zwierzątek i
żółwi, niesamowite! Pływaliśmy np. …z rekinami ;) a to nie w jakiejś klatce,
czy u boku jakichś opiekunów czy treserów – codziennie rano pływają sobie
bowiem licznie w zatoczce obok naszego noclegowiska. I nawet się nie bojaliśmy!
;) Ba! To one się nas bojały!
Pierwsze 3 dni spędziliśmy na
większej z wysp (Perhentian Besar). Znaleźliśmy ustronne miejsce oddalone od wszelkich kurortów i noclegowni, gdzie możliwy był tylko kemping, co nam w zupełności
wystarczało, a wręcz było na rękę. Namiot postawiliśmy na plaży, zaledwie kilka metrów od wody. Na
polu oprócz nas był rozłożony tylko obóz dla nurków. Szybko zawarliśmy więc
znajomości, ażeby pożyczyć sprzęt do zgłębiania podwodnych wspaniałości. Zejście w wodzie po piasku
było wystarczająco strome, aby pływy morskie nie miały większego znaczenia,
dzięki czemu nie musieliśmy spacerować po kolana w wodzie paruset metrów, co by
popływać. Zaraz obok natomiast piękna i – wyjątkowo tutaj – jeszcze żywa rafa
koralowa z całą gamą mieniących się w niej kolorów. Wychodziliśmy tylko za
potrzebami fizjologicznymi oraz z obawy przed rozmięknięciem i obrośnięciem
łuskami ;) bo temperatura wody do wychodzenia bynajmniej nie zachęcała. W
okolicach naszego namiotu zaś, po polu namiotowym i plaży przechadzały się i
wygrzewały co i rusz opasłe jaszczury. :)
Kolejne 3 dni spędziliśmy na
mniejszej wyspie (Perhential Kecil). Trafiliśmy w równie ciekawe miejsce. Jednego
z wieczorów na tamtejszej plaży jakaś żółwica złożyła jajka, w pobliskiej
zatoczce można popływać z rekinami, a rodzinny i idylliczny klimat tego miejsca
pozwolił nam się delektować ostatnimi dniami naszej podróży poślubnej. Choć
nieco bardziej wyniszczona, tamtejsza rafa również ma sporo do zaoferowania.
Płaszczki, ryby papuzie czy napoleony – to tylko niektóre z widzianych przez
nas.
Co do tych raf natomiast, to jedne
z najniższych cen na świecie przyciągają całe tabuny nurków oraz tych, co
chcieliby spróbować lub zrobić kurs. W związku z tym, korale są strasznie
poniszczone, połamane, całe połacie wymarłej rafy…straszna szkoda, ale cóż. może kiedyś ludzie zrozumieją.
Tak czy siak, nie bez żalu, opuszczaliśmy wyspy
płynąc na stały ląd. Następnie skierowaliśmy się do stolicy kraju skąd jutro mamy
samolot, by powrócić na łono ojczyzny ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz