Prosto z lodowców udaliśmy się
wybrzeżem na południe do Haast, stamtąd odbiliśmy do Wanaka, a następnie na
północ. Oczywiście widoki po drodze znów powalające. Kierowca ma tam strasznie
trudno by skupić się na drodze ;) Noc zastała nas w Omaramie, gdzie
przenocowaliśmy, aby następnego dnia skoro świt zawitać pod najwyższym szczytem
Nowej Zelandii – Mt Cook (3754 m). Baliśmy się bardzo o pogodę, gdyż góry
tamtejsze bardzo często toną w chmurach
i/lub pada, jak zresztą na całym zachodnim wybrzeżu. My jednak na szczęście!
tego nie zauważyliśmy :D
Jechaliśmy w stronę Cooka wraz ze
wschodzącym słońcem i już z bardzo daleka było ją widać w pełnej okazałości. Z
bliska zaś urzekła nas bez reszty. :) Wspinaczka na jej zlodowaciały
wierzchołek to nic innego jak wielka wyprawa alpinistyczna z pełnym
oprzyrządowaniem, wymagająca znacznych przygotowań i kapitału, obeszliśmy się
więc smakiem, ciesząc jedynie oczy jej majestatycznym widokiem. Zrobiliśmy za
to kilka krótkich treków u podnóża góry.
Bardzo spodobały nam się
okoliczne lodowce, w szczególności Tasman Glacier wraz z jego zjawiskowym
jeziorem. Wg nas znacznie ciekawsze od osławionych Josefa i Foxa. I znów polodowcowy
krajobraz, który cały czas zadziwia, tu jeszcze bardziej okazały niż dotychczas
– ogromne połacie zupełnej płaskości i nagle strome, pionowe góry.
Tu również wreszcie po raz
pierwszy mieliśmy bliski kontakt z występującymi licznie w Alpach Południowych
papugami Kea. Są to bardzo inteligentne i silne ptaki… przyzwyczajone do ludzi
i popisujące się przed nimi, by zarobić coś do jedzenia. Często wręcz wymuszają
kąski poprzez niszczenie ludzkiego mienia, jak np. wydłubywanie uszczelek z
okien samochodów, obgryzanie lakieru (to widzieliśmy na własne oczy!). Są podobno
w stanie z łatwością oderwać wycieraczkę do szyb. My więc na Kee większej uwagi
nie zwracaliśmy, w obawie co by nasza Rakieta nie padła ofiarą papuziej
grabieży :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz