wtorek, 23 kwietnia 2013

Pulau Penang



Z dżungli pojechaliśmy na wyspę Penang, położoną u północno-zachodniego wybrzeża kontynentalnej części Malezji.
Dwa dni spędziliśmy w Georgetown, kulinarnej stolicy kraju, zajmując się tym, czym większość turystów, czyli jedzeniem :D Kiedy zaś nie jedliśmy, to podziwialiśmy kolonialną zabudowę miasta oraz rozliczne, wspaniałe, przekolorowe i niezwykle przyozdobione świątynie i uliczne kapliczki, jak również bogatą sztukę uliczną oraz fantazyjnie przyozdobione triksze. Zwiedziliśmy wielokrotnie chyba wszystkie zakamarki dzielnic Little India oraz Chinatown. Po czym udaliśmy na północno-zachodni kraniec wyspy.
W typowo rybackiej wiosce Teluk Bahang odpoczęliśmy od gwaru azjatyckiego miasta. Udaliśmy się nawet na trekking po dżungli… tak, tak, jeszcze nam nie dosyć. Ale spokojnie, upewniliśmy się uprzednio, czy aby na pewno nie ma tam przebrzydłych pijawek ;) I rzeczywiście krwiopijczyń nie było, za to było pełno grzybów! Kurek, podgrzybków, zająców i kozaków. Poważnie! Identyczne jak polskie i pachniały tak samo :) Ale nie ośmieliliśmy się spróbować, bo po pierwsze znowuż za zrywanie i wynoszenie wszelakiej roślinności z parku – 10 tys. lub 3 lata :/, a po drugie wiadomo?, może te malezyjskie są trujące i głupio by było teraz zemrzeć z tak prozaicznego powodu tuż przed powrotem :)
Wioska bardzo przyjazna i spokojna, jakaż inna od zatłoczonych, niezwykle ruchliwych i gwarnych miast. I jakie jaszczury! Widzieliśmy tam największego jaszczura jak dotąd w życiu, jak przechadzał się po ulicy. Kilkumetrowy, jak krokodyl. Niestety wypłoszył go przejeżdżający motor, więc zdjęć nie zdążyliśmy zrobić, zatem nie pokażemy Wam. :/ Ale jeszcze jedna ciekawa rzecz, otóż jesteśmy w kraju w przeważającej części muzułmańskim, więc z alkoholem raczej trudno. Tzn. można znaleźć, ale zazwyczaj jedynie w sklepach chińskich lub takowych restauracjach. I do tej pory raczej sobie w tej kwestii radziliśmy. Tu natomiast, mała wioska, zdominowana przez muzułmanów no i problem. A przecież co niektórym bez piwka się trudno obejść i to jeszcze w taki upał, więc postanowiliśmy wzmożyć poszukiwania oraz zasięgnąć języka. I znaleźliśmy. A gdzie? – w salonie fryzjerskim damsko-męskim! :) Jak więc nie policyjna kantyna, jak w Kenii na muzułmańskiej wyspie Lamu, to teraz fryzjer. Śmiesznie ten świat skonstruowany. ;)
Generalnie więc wszystko fajnie, tylko gorąco przeokrutnie. Że nic się nie da robić. Nawet chodzić trudno. I oto, po raz pierwszy nawet ja – największy zmarzluch na świecie i najbardziej ciepłolubna istota pod słońcem przyznaję, że trochę jednak za gorąco! Więc sobie wyobraźcie jak jest ;) A najgorzej było, jak się postanowiliśmy schłodzić w wodzie morskiej podczas tego spaceru po dżungli. No takiej wody jeszcze nie zaznaliśmy wcześniej. Była jak zupa.. gorąca i gęsta, aż po prostu nieprzyjemnie ciepła. :) Nieźle, co? – Polakowi nigdy nie dogodzisz ;)







 









Tak gorąco!

1 komentarz:

  1. Czyli można powiedzieć że prysznic bierzecie na bieżąco w trakcie spaceru:P tego akurat nie zazdroszczę...

    OdpowiedzUsuń