Z dżungli pojechaliśmy na wyspę
Penang, położoną u północno-zachodniego wybrzeża kontynentalnej części Malezji.
Dwa dni spędziliśmy w Georgetown,
kulinarnej stolicy kraju, zajmując się tym, czym większość turystów, czyli
jedzeniem :D Kiedy zaś nie jedliśmy, to podziwialiśmy kolonialną zabudowę miasta
oraz rozliczne, wspaniałe, przekolorowe i niezwykle przyozdobione świątynie i uliczne
kapliczki, jak również bogatą sztukę uliczną oraz fantazyjnie przyozdobione triksze. Zwiedziliśmy wielokrotnie chyba
wszystkie zakamarki dzielnic Little India oraz Chinatown. Po czym udaliśmy na
północno-zachodni kraniec wyspy.
W typowo rybackiej wiosce Teluk
Bahang odpoczęliśmy od gwaru azjatyckiego miasta. Udaliśmy się
nawet na trekking po dżungli… tak, tak, jeszcze nam nie dosyć. Ale spokojnie,
upewniliśmy się uprzednio, czy aby na pewno nie ma tam przebrzydłych pijawek ;)
I rzeczywiście krwiopijczyń nie było, za to było pełno grzybów! Kurek, podgrzybków,
zająców i kozaków. Poważnie! Identyczne jak polskie i pachniały tak samo :) Ale
nie ośmieliliśmy się spróbować, bo po pierwsze znowuż za zrywanie i wynoszenie
wszelakiej roślinności z parku – 10 tys. lub 3 lata :/, a po drugie wiadomo?,
może te malezyjskie są trujące i głupio by było teraz zemrzeć z tak prozaicznego
powodu tuż przed powrotem :)
Wioska bardzo przyjazna i
spokojna, jakaż inna od zatłoczonych, niezwykle ruchliwych i gwarnych miast. I
jakie jaszczury! Widzieliśmy tam największego jaszczura jak dotąd w życiu, jak
przechadzał się po ulicy. Kilkumetrowy, jak krokodyl. Niestety wypłoszył go
przejeżdżający motor, więc zdjęć nie zdążyliśmy zrobić, zatem nie pokażemy Wam.
:/ Ale jeszcze jedna ciekawa rzecz, otóż jesteśmy w kraju w przeważającej
części muzułmańskim, więc z alkoholem raczej trudno. Tzn. można znaleźć, ale
zazwyczaj jedynie w sklepach chińskich lub takowych restauracjach. I do tej
pory raczej sobie w tej kwestii radziliśmy. Tu natomiast, mała wioska,
zdominowana przez muzułmanów no i problem. A przecież co niektórym bez piwka
się trudno obejść i to jeszcze w taki upał, więc postanowiliśmy wzmożyć poszukiwania
oraz zasięgnąć języka. I znaleźliśmy. A gdzie? – w salonie fryzjerskim
damsko-męskim! :) Jak więc nie policyjna kantyna, jak w Kenii na muzułmańskiej
wyspie Lamu, to teraz fryzjer. Śmiesznie ten świat skonstruowany. ;)
Generalnie więc wszystko fajnie,
tylko gorąco przeokrutnie. Że nic się nie da robić. Nawet chodzić trudno. I
oto, po raz pierwszy nawet ja – największy zmarzluch na świecie i najbardziej
ciepłolubna istota pod słońcem przyznaję, że trochę jednak za gorąco! Więc
sobie wyobraźcie jak jest ;) A najgorzej było, jak się postanowiliśmy schłodzić
w wodzie morskiej podczas tego spaceru po dżungli. No takiej wody jeszcze nie zaznaliśmy
wcześniej. Była jak zupa.. gorąca i gęsta, aż po prostu nieprzyjemnie ciepła. :)
Nieźle, co? – Polakowi nigdy nie dogodzisz ;)
Tak gorąco! |
Czyli można powiedzieć że prysznic bierzecie na bieżąco w trakcie spaceru:P tego akurat nie zazdroszczę...
OdpowiedzUsuń