Mieliśmy bardzo mieszane uczucia
co do tego parku – Abel Tasman National Park. Że jeden z najpopularniejszych w
NZ, że tłumy turystów, że korki na szlakach. No, ale być i nie zobaczyć? I całe
szczęście, że nie zrezygnowaliśmy, bo po pierwsze żadnych korków nie było,
bardzo mało ludzi, a sceneria zgodna z opisami, naprawdę widowiskowa :) Byliśmy tam 20/03.
Tak miło zaskoczeni
postanowiliśmy zobaczyć jak najwięcej, trochę nawet naciągając nasze ludzkie
możliwości.. Jednego dnia pyknęliśmy bowiem
trasę 45 km na pieszo :/ Acz ‘pyknęliśmy’ to nie jest jednak odpowiednie słowo, bo ciężko było pod koniec naprawdę. :) Czuliśmy każdy możliwy
mięsień oraz każdy inny skrawek naszych nóg, stóp, pośladków i pleców :) Ale
jaka przygoda! :) Schodziliśmy ponad
połowę trasy już po ciemku. Zupełnie samiusieńcy, dookoła las, strumyki,
księżyc oświetlający drogę, gwiazdy oraz przeróżne leśno-zwierzęco-ptasie odgłosy…
extra atmosfera… aż tu nagle... jakieś małe świecące oczka na nas patrzą z tego
lasu… i to miliony tych oczek!… Zatkało nas dokumentnie… ;) Okazało się, że to
takie święcące w ciemności robaczki (lub roślinki, ale raczej robaczki)… No co
za klimat! I im dalej szliśmy tym było ich więcej i więcej.. Oblepiały
wszystkie skały i mostki przy strumyczkach, drzewa, paprocie itd. Szliśmy z
zapartym tchem :) Niemal jakbyśmy się znaleźli w kosmosie.. wszędzie dookoła
święcące punkciki.. księżyc i gwiazdy na górze i te robaki/roślinki wszędzie
dookoła. Niesamowite! :)
Fajnie się złożyło, bo żałowaliśmy
trochę, że nie pojechaliśmy to takich jaskiń na Północnej Wyspie ze święcącymi
robakami, ale nie starczyło nam czasu. A tu taka niespodzianka :) I to za darmo
i to tak umilająco nocny spacer po górach i lesie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz