sobota, 6 kwietnia 2013

Nasz pierwszy maraton ;)



Mieliśmy bardzo mieszane uczucia co do tego parku – Abel Tasman National Park. Że jeden z najpopularniejszych w NZ, że tłumy turystów, że korki na szlakach. No, ale być i nie zobaczyć? I całe szczęście, że nie zrezygnowaliśmy, bo po pierwsze żadnych korków nie było, bardzo mało ludzi, a sceneria zgodna z opisami, naprawdę widowiskowa :) Byliśmy tam 20/03.
Tak miło zaskoczeni postanowiliśmy zobaczyć jak najwięcej, trochę nawet naciągając nasze ludzkie możliwości..  Jednego dnia pyknęliśmy bowiem trasę 45 km na pieszo :/ Acz ‘pyknęliśmy’ to nie jest jednak odpowiednie słowo, bo ciężko było pod koniec naprawdę. :) Czuliśmy każdy możliwy mięsień oraz każdy inny skrawek naszych nóg, stóp, pośladków i pleców :) Ale jaka przygoda! :)  Schodziliśmy ponad połowę trasy już po ciemku. Zupełnie samiusieńcy, dookoła las, strumyki, księżyc oświetlający drogę, gwiazdy oraz przeróżne leśno-zwierzęco-ptasie odgłosy… extra atmosfera… aż tu nagle... jakieś małe świecące oczka na nas patrzą z tego lasu… i to miliony tych oczek!… Zatkało nas dokumentnie… ;) Okazało się, że to takie święcące w ciemności robaczki (lub roślinki, ale raczej robaczki)… No co za klimat! I im dalej szliśmy tym było ich więcej i więcej.. Oblepiały wszystkie skały i mostki przy strumyczkach, drzewa, paprocie itd. Szliśmy z zapartym tchem :) Niemal jakbyśmy się znaleźli w kosmosie.. wszędzie dookoła święcące punkciki.. księżyc i gwiazdy na górze i te robaki/roślinki wszędzie dookoła. Niesamowite! :)
Fajnie się złożyło, bo żałowaliśmy trochę, że nie pojechaliśmy to takich jaskiń na Północnej Wyspie ze święcącymi robakami, ale nie starczyło nam czasu. A tu taka niespodzianka :) I to za darmo i to tak umilająco nocny spacer po górach i lesie :)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz